Archiwa miesięczne: Listopad 2008

Zaduszki

Obserwacja. Tłum. Dzieciątka boże biegające po cmentarzu i jakże ważny obowiązek odwiedzenia cmentarza wraz z innymi. No to i jest temacik.

Zaduszki

Zgodnie z tradycją narodu, w dzień pierwszego listopada ludzie zebrali się na cmentarzach. Nikomu nie przeszkadzał fakt, iż to drugi dzień rzeczonego miesiąca zwany Zaduszkami jest czasem wspominania zmarłych. Ważnym był dzień wolny od pracy. Pogoda dopisywała.

Oświecone społeczeństwo, w którym statystycznie nawet wszy były wyznania katolickiego, popędziło na groby zmarłych. Szczególnie dobitnie o zatrważającej prędkości świadczyły kilometrowej długości korki, koreczki i wszelakie inne utrudnienia komunikacyjne.

Ludzka masa przelewała się chodnikami, część podzwaniała zniczami, które nieśli w siatkach, inni– szczególnie starsi maratończycy, regularnie wystukiwali rytm swoimi wysłużonymi kijami trekkingowymi, szerzej znanymi pod nazwą kul rehabilitacyjnych.

W ramach akcji „Zniszcz 2008” policja kierowała ruchem, zarówno kołowym jak i pieszym. Ptasie gwizdki monotonnie, co jakiś czas, ogłaszały:
– Moożna jiiść–

W tych krótkich chwilach miały miejsce batalie o pierwszeństwo przekroczenia jezdni. Emeryci i renciści zbierający przez cały rok siły na ten jeden moment, wystrzeliwali do przodu, pozostawiając resztę społeczeństwa daleko z tyłu. Przekroczywszy zaś ulicę powracali do stanu pierwotnego. Laska, jeszcze chwilę temu znajdująca się pod pachą w celu zwiększenia aerodynamiki, wędrowała do ręki i rozpoczynał się kolejny, miarowy, nokturn na sześć kul.

Przy grobach zbierały się rodziny, zarówno te szczerze żałujące zmarłych, jak i te które równie szczerze bały się opinii sąsiadów. Mogiły i płyty nagrobne zastawione zostały zniczami, lampkami, lampeczkami, latarniami, światełkami. Na jednym z grobów, z racji oszczędności znalazły się odblaski rowerowe:
– A co ja będę kurwa płacił lumpom za znicze. O widzisz synek, tata położy, a w nocy będzie się świeciło lepiej niż psu jajca – argumentował ojciec rodziny.

W innym zakątku cmentarza zebrały się sępy w beretach. Bardzo słabe i znużone biegiem przez asfaltową czteropasmówkę zajmowały ławeczki. Biedne siedziska wydawały jęki rozpaczy pod naporem niemałej tuszy. Babcie poczęły rozmawiać:
– Wiesz Janina, ta Asia od Maciejka to taka dobra dziewczynka. A jeja–jeja. Jaka ona kochana. I pozmywa, i pogotuje. A jaka ona w niego zapatrzona. Cała za nim jest – wykładała swoją rację jedna z rozmówczyń. Ubrana we wściekle fioletowy płaszcz z filcopodobnego materiału i zaopatrzona w czerwoną torebkę stanowiła przykład na porządny, poparty latami praktyki, gust.
– A wiesz Andzia, ostatnio to mam takie okropne gazy, niech to licho porwie – odpowiedziała zgodnie z tematem druga z rozmówczyń. Ta, mając pofarbowane włosy zdawała się być niby podlotek, dopiero wchodzący w dorosłość.
– Cosik mnie napuszyło, wątrobę mi nasadziło, a i woreczek coś boli – wtrąciła kolejna. Po czym pogładziła ręką po szalu z lisa.
– Jak mnie głowa rano bolała to wzienam naparsteczek wódeczki. Taki sposób! – posiadaczka czerwonej torebki zgodziła się z koleżanką.
– A ta Michałowa spod piątki to kurwa jednak – wybuchła ta, która nie wyglądała na swoje lata – taka suka, a bodajby jej nigdy nie spłodzili, takie syny – nakręcała się coraz bardziej – jak mojego Staśka wczoraj na kawę zaprosiła, to myślałam, że jej gały wydrapię. To swołocz, to suka – mimo, że kontynuowała tyradę, jej słowotok zagłuszyła miłośniczka zwierząt futerkowych.
– A wczoraj to ksiądz z ambony mówił, że ten Joblama, czy jak mu tam, ciarny ten, z ameryki. To komunista i trza na tego Makkaina oddać głos poparcia społecznego, aby bracia katolicy w stanach zjednyczonych ameryki wiedzieli co robić – wyraziła jasno i zwięźle swoje poglądy polityczne. Manipulacja była jej obca, tak samo jak szczoteczka do zębów, od czasu kiedy zakupiła protezę, którą mogła wrzucić do szklanki z tabletką czyszczącą. A kleju to używała tego samego co babcia z M jak Miłosz.

Takimi i podobnymi sprawami zajmowały się seniorki, wszystkie w podeszłym wieku, za wyjątkiem tej, która skrupulatnie ukrywała swój prawdziwy wiek.

W najbardziej odosobnionej i mrocznej części cmentarza, prawdziwie ociemniali – intelektualnie, oddawali się zakazanym praktykom magicznym. Odprawiali satanistyczne rytuały, szerzyli bezeceństwo, herezję i rozwiązłość seksualną. Czynem i słowem:
– Polej kurwa, polej. Noo, dawaj – ekscytował się nastolatek z fryzurą a’la Jerzy Waldorf.
– Dajesz, dajesz. Ja pierdole, ale czad – podniósł do góry dłoń ubraną w rękawiczkę. Wokół palców miał zastygniętą parafinę ze znicza, który w tej chwili jego kolega odstawiał na płytę nagrobną.

– Ja walę, ja walę, ja walę – mimo to jego ręka nie powędrowała w kierunku krocza. Ale faktem było, iż zaciął się.
– Ja walę, ale odlot – niczym w studiu lotto: „Komora maszyny losującej jest pusta. Następuje zwolnienie blokady…”. Tak samo on, po zwolnieniu blokady, zaczął skakać dookoła niczym kuleczka z cyferką 69.

Na jednej z alejek ksiądz, pasterz dusz, duchowy przewodnik stada, uosobienie chrześcijańskich wartości, prowadził dysputę z kobietą innej narodowości:
– Jebani cyganie, wszędzie ci jebani cyganie. Tfu, tfu, Romowie! – zaczął dyplomatycznie.
– Ja was kurwa przepędzę, szatańskie nasienie, dzieciojady wy cholerne. Poszli won, do roboty, skurwysyny. Bezbożny pomiocie piekieł – zamachnął się poręcznym , teleskopowym, kropidłem. Wchodziło ono w skład podręcznego zestawu ksenofoba, sygnowanego nazwiskiem samego ojca Rydzykownego. Kaleka kobieta trzymająca w rękach dziecko nawet się nie broniła.

Wtem zza rogu wypadli Oni. Ubrani w ostatni krzyk mody – ortalionowe kurtki, pędzili na pomoc. Światło zachodzącego słońca odbijało się na ich nieskalanych myśleniem głowach. Łysiny błyszczały w ostatnich tego dnia promieniach gwiazdy życia.
– My pomożemy. Zakrzyknęli chóralnie – i jak jeden mąż zaczęli okopywać leżącą matkę.

Rozrzewniony ksiądz przemówił do nich:
– Synkowie, niech was pobłogosławię, w imię ojca i syna, i ducha świętego, amen – chciał ucałować jednego z nich w czoło, ale natura mu w tym przeszkodziła. Uzbrojona w kastet pięść odcisnęła swoje piętno na jego szczęce.
– Ciota chłopaki, ciota. Dawaj na niego – i tym sposobem również klerykowi dane było poczuć męki jezusowe. Kiedy po dłuższym czasie przybyła rodzina Romki, był pierwszym, który wyciągnął rękę po pomoc – otrzymał ją.

Chwilę po tym, stróż zamknął bramę. Chwycił łopatę i drapiąc się po pachwinie uśmiechnął się.
– To se kurwa użyjmy. Kulturalnie tak, przy blasku świec.