Loża Masońska II
Dzwonki mszalne obwieściły rozpoczęcie zebrania loży wypytkowskiej. Długo trwały spory o to gdzie zorganizować posiedzenie, jednak ostatecznie drogą dedukcji i logicznego kojarzenia faktów osiągnięto kompromis. Oto, jak wiadomo loża jednoznacznie kojarzy się z ladą, więc wybór padł na sklep Haliny. Przy naprędce zbitym z desek, długim stole zasiadał sam kwiat społeczeństwa wiejskiego. Na honorowym miejscu lokalny duszpasterz, proboszcz we własnej osobie. Pod księdzem w roli podnóżka świeżo pasowany na lektora Antoni. Po lewej stronie z racji prawa własności i udostępnienia lokalu siedziała Halina. Po prawicy boga ojca… księdza zasiadł Janusz w nowym, słomkowym kapeluszu i z przypiętym nań znaczkiem znanej firmy produkującej karmę dla psów – Podagra i Pal. Warto nadmienić, iż ostatnimi czasy Januszowi sprzyjało niewytłumaczalne szczęście, nowy Fiat 126p, dekoder telewizji Wytrwam. Nikt nie mógł dojść do tego jakim cudem dorobił się takich kokosów i jak to się dzieje, że jest wciąż tak radosny, skoro wielka reklama firmy Podagra i Pal zasłania mu wszystkie okna.
Dalej w obozie lewackim zasiadał Staszek, ubrany odświętnie, troszkę tylko pobrudzony smarem silnikowym(„Karwa, gdzie żem wzion schował śrubkię od pokrywy silnika!”), koło niego siedział chłopczyk, lat około pięciu. Spytany co tu robi, powiedział, że przyszedł po ocet i go wypuścić nie chcą. Na bramce, względnie – bronie, stał wiejski osiłek Artur, do którego nijak nie docierał komunikat, aby nikogo nie wpuszczać. Polecenie zrozumiane na opak działało na zasadzie – Każdy wchodzi, nikt nie wyjdzie, jakem tu stoję, przysięgam się na honor i na Bozię(Oglądał Krzyżaków, rycerstwo polskie było dla niego wzorem – łamało podkowy, zwijało tasaki. Jurand zaś po okaleczeniu przez Niemców mówił prawie tak niewyraźnie jak Artur).
Wiele jeszcze osób zebrało się przy stole, więcej siedziało na półkach i ladach, każdy w garści trzymał piwo lub wino.
Proboszcz wstał, Antoni nie spodziewając się gwałtownego ruchu swego Ojca Przewodnika upadł krzyżem na posadzkę, przy okazji kosztując kilku okruszków jakie się na niej znajdowały.
– Antoni, nie przy ludziach – dobrotliwie odezwał się duszpasterz – moje drogie owieczki, nadejszła wiekopomna chwiła – Kargule i Pawlaki honorowymi obywatelami polskiej wsi.
– Dziś święcę tym winem – szybkie spojrzenie na etykietę – Lucyper Classic… – W tej chwili musiał przerwać. Raz, że część audytorium chwyciła z przestrachem za swoje butelki w obawie, że ta, którą trzyma proboszcz to ich butelka. Po drugie zaś, pozostali wstali i zastosowali pochlebczy trik w postaci owacji na stojąco. Wszyscy z wyjątkiem pięciolatka.
– Dajcie mi do cholery ocet… –
– Tak oto otwieram pierwsze zgromadzenie Wypytkowskiej Loży Ekskomunikowanych i Jehowych – Dziwna, nieadekwatna, szczególnie w kontekście wypowiadania jej przez księdza, nazwa, ale liczyło się to, że w skrócie dawało to WLEJ, co było argumentem nie do przebicia.
– Z racji tego, że jestem najstarszy wypiję pierwszy – proboszcz właśnie miał wlać w siebie produkt chemiczny, winopodobny, gdy przerwał mu oburzony głos.
– Ja, ja… ino – chwila przerwy i namysłu – jeno, jam jest syn Tuhajbeja, wróć – niebezpieczne słowo, ktoś zdradził się z tym, iż ogląda Syf Malajski Szok.
– Ja tu kurwa jestem najstarszy i nie ma chuja we wsi! – wykrzyczane na jednym wydechu, jakby właścicielowi głosu miało starczyć sił tylko na to. Rzeczywiście chwilę później dało się słyszeć głośne pacnięcie i pijackie chrapanie.
– Jak już mówiłem, z racji mojego pierwszeństwa, tak społecznego– Brawa – jak i intelektualnego – chwila konsternacji i jeszcze większe brawa – wypijam ten kielich i zebranie uważam za otwart! Kielich kielichem, ksiądz jak na mężczyznę przystało zajął się butelką bez ceregieli i pił prosto z flaszki.